Polscy hokeiści na trawie wracają na salony, celem jest awans na igrzyska
Przez ostatnie ćwierć wieku polscy hokeiści oddalali się od światowej czołówki, do której w tym czasie dołączyło kilka innych federacji. Minęły już 24 lata od ostatniego występu Polaków na igrzyskach olimpijskich w Sydney, biało-czerwoni nie grają też na mundialu, a w Europie rywalizują najczęściej w mistrzostwach drugiej dywizji.
W mijającym roku polscy hokeiści zanotowali jednak kilka sukcesów. Prowadzący od pięciu lat męską reprezentację Dariusz Rachwalski nie ukrywa, że był on najbardziej udany w trakcie jego pracy z kadrą.
"Zamykamy olimpijski cykl i choć nie wystąpiliśmy w Paryżu, to jednak był to świetny rok dla polskiego hokeja. Najważniejszy był awans do pierwszej dywizji mistrzostw Europy, co było niezwykle trudnym zadaniem patrząc na ścieżkę kwalifikacyjną, jaką musieliśmy przejść. Zdobyliśmy mistrzostwo Europy w hokeju pięcioosobowym oraz zajęliśmy czwarte miejsce w tej odmianie w mistrzostwach świata w Omanie. Z kolei na początku roku w Belgii zostaliśmy halowymi wicemistrzami Starego Kontynentu" – wyliczał Rachwalski.
Priorytetem niemal każdego kraju jest wciąż hokej na otwartych boiskach. Awans do najlepszej ósemki Starego Kontynentu był o tyle kluczowy, że daje on gwarancję gry w pierwszej dywizji nie tylko w 2025 roku, ale także w 2027.
"To efekt powiększenia pierwszej dywizji mistrzostw Europy – w 2027 roku wystąpi już 12 zespołów, a nie jak osiem do tej pory. Dlatego w najbliższej edycji turnieju w Moenchengladbach żadna z drużyn nie zostanie zdegradowana do niższej dywizji. A my, niestety, byliśmy jedną z tych reprezentacji, która po awansie, zawsze spadała, podobnie jak Austriacy. To jednak nie oznacza, że nie mamy ambicji, żeby walczyć o coś więcej niż o utrzymanie. To jest przede wszystkim początek walki o igrzyska olimpijskie w Los Angeles, a taki cel nadrzędny nam przyświeca" – tłumaczył szkoleniowiec.
Jak dodał, powstanie ProLeague, komercyjnych rozgrywek na wzór Ligi Narodów w siatkówce, sprawiło, że wiele topowych reprezentacji nie szuka sparingpartnerów. ProLeague traktują jako przetarcie przed najważniejszymi imprezami. W ostatnim czasie takim drużynom jak Polska coraz trudniej było zorganizować mecze towarzyskie z rywalami z pierwszej dziesiątki światowego rankingu.
"Czołówka nam +odpłynęła+, pierwsza dziesiątka na świecie gra zupełnie na innym poziomie niż reszta. Dlatego musimy chwytać się każdej okazji, żeby grać z najlepszymi i krok po kroku wdrapywać się coraz wyżej. Oczywiście, to nie będzie tak, że za kilka lat będziemy z Holendrami rywalizować jak równy z równym, bo to zupełnie inna skala. Z drugiej strony w 2028 roku chcielibyśmy być na takim poziomie, żeby skutecznie powalczyć z zespołami z drugiej dziesiątki rankingu o te dwa miejsca na igrzyskach" – tłumaczył Rachwalski.
Jego praca z kadrą nie była usłana różami. Latem 2019 roku objął kadrę w charakterze tymczasowym po rezygnacji Karola Śnieżka. W mistrzostwach Europy drugiej dywizji we Francji zajął czwarte miejsce. Po roku został już oficjalnie selekcjonerem, ale dwa lata temu musiał przełknąć gorzką pigułkę. W turnieju kwalifikacyjnym do ME jego podopieczni zajęli czwarte, ostatnie miejsce i musieli rywalizować w trzeciej dywizji. Tę grupę akurat wygrali, ale w tym turnieju startowały nieco egzotyczne w hokeju na trawie kraje, jak Malta, Serbia czy Gibraltar.
"Z perspektywy czasu dziś mogę powiedzieć, że zrobiliśmy jeden krok w tył, by zrobić dwa do przodu. Ale łatwo jest teraz tak komentować. Obejmując kadrę zmieniłem 70 procent składu, a w mistrzostwach Europy drugiej dywizji w Gnieźnie w 2021 roku wystąpiło dziewięciu debiutantów. Natomiast to potknięcie nastąpiło w najmniej oczekiwanym momencie. W najważniejszym pojedynku turnieju kwalifikacyjnego w 2022 roku przegraliśmy z Portugalią, choć 30 godzin wcześniej pokonaliśmy ją 5:2. Trzeba było to przetrawić, znieść z pokorą i kontynuować pracę" – opowiadał.
Dobry sezon nie przysłania problemów, jakie drążą polski hokej od wielu lat. Zdaniem Rachwalskiego jedną z największych bolączek jest wciąż mocno ograniczona liczba ośrodków w kraju.
"Geografia hokeja w Polsce jest wciąż wąska. Inne dyscypliny mają o tyle łatwiej, że w koszykówkę można pograć w każdej sali gimnastycznej. Podobnie jest z piłką ręczną czy siatkówką, a piłka nożna nigdy o tę geografię nie będzie się martwić. Często w szkole uprawiany jest unihokej, który ma uproszczone przepisy w stosunku do hokeja halowego. Zawodnicy, którzy grają w unihokeja, często później nie mają gdzie kontynuować tego sportu. A jeśli nie ma klubu w zasięgu 40-50 kilometrów, to zapał umiera śmiercią naturalną. Brakuje boisk do hokeja w miastach, gdzie nie ma klubów, a przy niewielkim nakładzie można by przystosować orliki" – zauważył.
Jak dodał, w kraju brakuje także profesjonalnych klubów, jakimi były w przeszłości poznańskie drużyny Grunwaldu i Pocztowca. W niektórych latach oba rywalizowały w Lidze Mistrzów, ale od wielu sezonów Polska nie ma swojego przedstawiciela w tych najbardziej prestiżowych rozgrywkach.
"Grunwald i Pocztowiec mocno napędzały polski hokej i pozwalały szerszej grupie zawodników na uprawianie tej dyscypliny w bardziej profesjonalny sposób. Za moich czasów, gdy grałem w Pocztowcu, trenowaliśmy pięć razy w tygodniu. Do tego były indywidualne zajęcia, co łącznie dawało czasami osiem jednostek treningowych. Kadra była zbudowana na bazie tych dwóch klubów, które cieszyły się, że ich zawodnicy się rozwijają. Spędzaliśmy wówczas 150 dni na turniejach czy zgrupowaniach kadry narodowej. Teraz mamy co najwyżej połowę tego czasu. Dlatego jednym z dobrych rozwiązań było +wysłanie+ większej liczby zawodników do lig zagranicznych - dziś połowa reprezentantów występuję w dobrych klubach zachodnich" – podkreślił Rachwalski.
Obecnie hokeiści na trawie są w środku sezonu halowego. Za nieco ponad miesiąc w chorwackim Porecu rozegrane zostaną mistrzostwa świata na hali, w których wystąpią obie reprezentacje Polski. Męska drużyna trzykrotnie zdobyła srebrny medal MŚ, ale na ostatni turniej w 2023 roku się nie zakwalifikowała. Rachwalski ma bardzo dobre wspomnienia z tych zawodów, jako zawodnik trzykrotnie sięgnął po wicemistrzostwo świata.
"Imprezy halowe to jest coś wyjątkowego i moi chłopcy przekonali się o tym grając w finale mistrzostw Europy w Belgii. Formuła mistrzostw świata nieco się zmieniła, a my trafiliśmy do bardzo trudnej grupy – z podwójnymi mistrzami globu Austriakami, gospodarzami Chorwacją i Republiką Południowej Afryki, która w ostatnim czasie mocno zainwestowała w hokej halowy" – zaznaczył.
Wiele federacji nie traktuje jednak rywalizacji w hali priorytetowo. Przed rokiem Holandia, jedna z najmocniejszych reprezentacji zarówno w hali, jak i na boiskach otwartych, wycofała swoje reprezentacje ze wszystkich nieolimpijskich odmian hokeja.
"Ten ruch Holandii spotkał się nawet ze sprzeciwem samych zawodników. Natomiast nie jest tak, że hokej halowy jest w odwrocie. Wiele zespołów spoza Starego Kontynentu - Australia czy reprezentacje azjatyckie - dostrzega walory tej odmiany w przełożeniu potem na wersję olimpijską" – podsumował selekcjoner.(PAP)
autor: Marcin Pawlicki
lic/ pp/